środa, 29 stycznia 2014

Szanuj swój czas

"Szanuj swój czas....
niby takie proste, a jednak .....
mam kolegę, który potrafił kończyć filmy nawet nie w połowie ich trwania .
Dziwiłem się temu, ale teraz, z perspektywy czasu patrzę
i widzę, że koleś ma rację
że szanuje po prostu swój czas i swoje życie.
Ja robiłem tak tylko w wyjątkowych  okolicznościach-kiedy np
przekroczyłem połowę filmu i uznałem, że nudzi mnie kompletnie
i wiedziałem, że niczym pozytywnym mnie nie zaskoczy...
ale działo się to bardzo rzadko
No ale zaraz..
skoro Bóg daje ci ten przywilej chwil, które możesz
poświęcić na zabawę, relaks to czemu ta zabawa ma być jeszcze
kijowa?
Dla zasad ? Jakich zasad?
-"Skoro podjąłem się już obejrzenia
jakiegoś filmu, to go dokończę, bez względu na to, w jakim
stopniu mi się podoba"
Myślałem podobnymi kategoriami i widzę,
że nic mi to nie dało.
Podobnie z niektórymi grami-"co z tego, że nie przynoszą mi
satysfakcji, ale to 'klasyki',uwielbiane przez
rzesze graczy, jestem bliski końca gry, skończę ją".
Teraz mogę ponownie zapytać:
"ale po co ? "
Kogo to obchodzi, czy przeszedłem jakąś grę,czy nie?
Czy zacząłem i po par minutach skończyłem ?
Czy mnie samego obchodzi to w innych ludziach ?
Czy to, że masa ludzi coś popiera, znaczy, że to jest dobre?
Masa ludzi żyje źle, a jednak nie chcemy brać z nich przykładu.
Gdyby Twoi rodzice, bliscy, przyjaciele nie przebywali z Tobą, nie opiekowaliby się, tylko wiecznie coś oglądali, przechodzili, robili  "dla zasady", to jakie miałbyś o nich zdanie ?
TO liczy się w życiu tak naprawdę

Nieraz niektóre rzeczy urastają w naszych oczach do niewiadomych
rozmiarów. "Nie osiągnąłem czegoś-na pewno tak, a nie inaczej
o mnie pomyślą..", albo: nie spróbuję czegoś, bo
"wychylę się" i na pewno zostanę "zgaszony".
A tymczasem, po swoim podejściu widzę, że często w ogóle mnie
to nie obchodzi, czy ktoś zrobił coś/czy nie zrobił w danym
momencie.
To jest TWÓJ interes, a nie ICH
Często widzę, że skupiając się na pierdołach, ucieka mi coś
więcej. Dużo więcej. Że przepieprzam czas i zostanę z niego kiedyś
rozliczony.
Wiadomo, każdy musi kiedyś odpocząć, "wyłączyć się", zrelaksować...
Ale po co w czasie tego relaksu męczyć się i-często, co więcej
rozciągać ten czas na czas obowiązków ?
W rezultacie ani nie odpoczniesz, ani nic nie zrobisz.
A nie.... możesz naROBIĆ sobie kłopotów w nauce/ pracy ;)
Aktualnie jestem na studiach i pomaga mi czasem świadomość tego, że
rodzice musieli/muszą się napracować, żeby dać mi pieniądze na moje
życie na studiach.
Mam to po prostu tak przepieprzyć?
Szanuj swój czas, by go tak łatwo nie tracić,
a jednak dać coś z siebie innym ludziom.
Żebyś zdążył żyć.

wtorek, 21 stycznia 2014

"Miało być o strachu, ale jak zwykle-wyszło o czymś większym."

Czasami (czasem nawet często), towarzyszą mi pewne dziwne uczucia. Związane jest to z lękiem. Kiedy wydarzyła się jakaś sytuacja, która spowodowała u mnie pojawienie się strachu i kiedy nie wiem od razu, czy jest się czego bać i czy z danej sytuacji wynikną kłopoty, to denerwuję się na wszelki wypadek.Ciężko jest z tym zerwać. Wydaje mi się, że jak nie będę się martwić, to dana sytuacja dopadnie mnie nagle, kiedy nie będę się niczego spodziewał. A tak naprawdę-to co to zmienia? NIC. No właśnie. A może jednak? Zmienia, ale na gorsze.Przypominają mi się sytuacje lata temu, kiedy na przykład czułem, że brat skrada się, żeby mnie na żarty wystraszyć.Ja oczywiście, mimo, że spodziewałem się "ataku", to nie dawałem tego po sobie poznać.I mamy tu pewien paradoks. Zauważyłem, że bardziej się wystraszyłem, kiedy się żartu spodziewałem, niż gdybym został tym zaskoczony. Kiedy słyszałem skradanie się, to jakoś nie mogłem wyrobić...jeszcze niee.....jeszcze nie...jeszcze nie....i JUŻ !!!! Często, kiedy się nie spodziewałem, nie było wcale tak źle. Było lepiej, niż kiedy się spodziewałem. Dziwne, no ale jednak w praktyce, empirycznie sprawdzone :)                                                               
Sądzę, że jest tak i w życiu.
Pomijam sytuacje, w których mogliśmy się jakoś zabezpieczyć przed czymś, zapobiec....Ale wszystkiemu nie zapobiegniemy. A możemy nawet wszystko spieprzyć. Bo co to za życie, kiedy ciągle strach i obawy?   Wszyscy wiemy, że są sytuacje, przed którymi się nie zabezpieczysz.Możesz przez całe życie panicznie bać się np. HIV-a , a tu nagle bah! Nowotwór, albo wypadek. I co? Nie chodzi mi oczywiście o głupotę, czy brak zdrowego rozsądku. Żadne z tych rzeczy. Chodzi mi jedynie o to, że WSZYSTKIEGO nie przewidzisz, nie zabezpieczysz się przed WSZYSTKIM, obojętnie ile byś myślał....Możesz...Możesz próbować, ale nazywa się to "obsesją" i może łatwo zmienić się w "paranoję". Nie polecam w każdym razie.                  Jeżeli już chodzi o to zabezpieczanie się przed wszystkim na raz w życiu, to jedyną formą, jaką mogę uznać, to rozmowa z Bogiem i wiara, że to wszystko zmierza w jednym kierunku. Życie bez wiary wydaje mi się straszne. Naprawdę. Bo w chorobie, albo nawet wtedy, gdy zbliża się już naturalny kres życia-w starości, to uczucie odchodzenia bez myśli, że coś tam jeszcze jest, musi być naprawdę STRASZNE. Przerażające po prostu. "Odchodzę, nie ma mnie i już nigdy nie będzie. Żyło się i zaraz się nie żyje. Nicość. Pustka."
Ja po prostu przyjąłem, że NIEMOŻLIWE jest, żeby nie było życia wiecznego. Bo inaczej mówię Wam-świat jest dla mnie jednym, wielkim bezsensem. Być rozdziałem, schematem, który znika i nawet największa o człowieku pamięć znika wraz z końcem świata, który już jest naukowo zapowiadany.Więc po co żyć-dla pamięci? A co mnie to obchodzi ? Skoro mam się nie przejmować, co o mnie myślą ludzie i robić swoje, postępować według siebie, to tym bardziej co mnie obchodzi, co będą myśleć o mnie ludzie (jeśli w ogóle będą o mnie myśleć) za kilka/kilkadziesiąt  Z takiego założenia wychodzę.
Przyjmijmy nawet na chwilkę tok myślenia człowieka, który żyje, by trwać w pamięci potomnych.Ilu się nie udało ? Ilu tych ludzi pamiętamy ? Umieramy, a wraz z nami umiera pamięć.Jeżeli ktoś powie-"ale taki Einstein, albo Bach, albo ktokolwiek inny...tyle lat, a jednak pamiętamy i będziemy pamiętać...". Mogę powiedzieć tylko tyle: co mnie obchodzi, czy wspaniałe utwory układał ktoś o nazwisku "Bach", a nie np. "Trach". Albo odkrywał niezbadane wciąż do końca prawa fizyki lub  matematyki, człowiek o nazwisku "Einstein", a nie np. "Kowalski" ? Odkrył, to odkrył. Tyle w temacie. Liczą się jego osiągnięcia, a nie jego osoba. Taka jest prawda. Czy ja znałem tego człowieka ?
Tak więc istnienie życia wiecznego jest dla mnie niepodważalne. Zdaję sobie sprawę, że w momencie zagrożenia życia człowiek może powiedzieć "a może się myliłem, może Boga nie ma, ja umieram ! ". Dlatego staram się pogłębiać wiarę, by takich wątpliwości nie mieć, lub mieć ich coraz mniej. Muszę i chcę. Muszę, choć mam wolną wolę. Muszę, bo nie ma dla mnie innego wyjścia. Nie jest to przymus, ale wewnętrzna i największa potrzeba, bo inaczej mnie nie ma.
W każdym razie uważam, że moje rozumowanie nie trafi do wszystkich.Dróg do Boga bywają miliony. Dla każdego z osobna. Jeżeli do życia motywuje Cię coś innego, wiara póki co nie przekonuje-żyj dla tego, co wyznajesz i w co wierzysz. Ale ŻYJ, bo życie ma ogromną wartość i nie po to zostało Ci dane (lub jak wolisz-po prostu je masz), by je kończyć w bezsensowny sposób-samobójstwem. Jak mniej więcej mówił mi kiedyś Tato-"Skoro już nie możesz wytrzymać i życie nie ma dla Ciebie sensu, nie daje radości-poświęć je innym. Nie wiem-zamknij się w zakonie; poświęć pomaganiu ludziom. Żeby tego życia nie zmarnować." No właśnie-nie wiesz co z życiem zrobić, to daj je innym. Znajdziesz sens, wierzę w to. A w tym wszystkim możesz odnaleźć Boga. Bo On Cię ciągle szuka.
Same plusy
Nawet naukowo jest udowodnione, że pomaganie ludziom, odczucie bycia potrzebnym pomaga wychodzić z depresji, więc chyba nie gadam głupot... :)
ŻYJ i staraj się ŻYĆ.
Sens przyjdzie

niedziela, 19 stycznia 2014

~~Spokój- cz. 3 ~~

Wracając do głównego wątku tematu:
pozorny spokój lekarza zostaje zakłócony przez pewną kobietę (w tej roli Krystyna Janda), która pragnie za wszelką cenę dowiedzieć się, czy jej mąż chory na raka umrze, czy przeżyje.
Ordynator, znający wiele skrajnych przypadków, nigdy nie mówi „na pewno”. Podczas trwania swojej kariery widział nie takie „cuda” wyjścia z choroby i z pewnością wiele niepozornych przypadków, zakończonych tragicznym końcem.
Kobiecie, która jest zdesperowana, by się o tym dowiedzieć, informacja ta miała posłużyć do decyzji o ewentualnym usunięciu ciąży, w której była. Nie dlatego, że bała się zostać samotną matką, ale dlatego, że jej mąż był bezpłodny (wiele lat starali się o pociechę), a ojcem dziecka, które miało przyjść na świat, był jego przyjaciel (no dobra, „przyjaciel”). Jeżeli mąż wyzdrowieje-usunie ciążę, ponieważ ten wszystkiego się domyśli, jeżeli jednak umrze-założy nową rodzinę i rozpocznie życie u boku drugiego mężczyzny….
W tym momencie kończę opisywanie fabuły, ponieważ nie chcę zawczasu zniweczyć przyjemności oglądania i napięcia z nim związanego. Zapraszam natomiast na seans, bo naprawdę warto.
Z podanych natomiast informacji można wysunąć jeden wniosek: jak łatwo zburzyć poczucie spokoju, które staramy się budować przez całe swoje życie. Lekarz, który pragnie być sprawiedliwy; nie wyrokować, pozbawiając nadziei; albo nadmiernie jej wzbudzać, staje się nachodzony. Jego spokój, budowany przez tyle lat w pewnym stopniu kruszy się. Kobieta pragnie wpędzić mężczyznę w poczucie winy, na jego barki zrzucać ciężar swojego wyboru.
Popatrzcie: jak łatwo jedna osoba swoim uporem może zakłócać nam spokojne relacje z resztą świata, które tak skrzętnie budowaliśmy.
Hm….przyszedł mi do głowy następujący biblijny cytat: „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam” oraz mowa Jezusa (Łk 11, 5-8) , w której przedstawia mężczyznę pukającego późną nocą do drzwi przyjaciela. i proszącego go o trzy chleby dla innego swojego przyjaciela, który zawitał do niego z drogi, a któremu ten nie ma co podać. Gospodarz da mu ten chleb i jeżeli nie ze względu na przyjaźń, to ze względu na ten upór…
Jaką upór ma siłę….wytrwale dążmy.
Byle ten upór wykorzystywać dobrze….Czasami jednak trzeba odmawiać-kiedy ktoś z uporem nakłania nas do złego….No to z pewnością…
Znów odbiegłem trochę od tematu, więc znów pozwolę sobie wtrącić „ale wracając”:
Patrzymy na takiego człowieka, na spokój w jakim żyje, ale czy WIDZIMY to ,co w życiu przeszedł? A może co przeżywa ? Czy jemu się to podoba ?
Mogę powiedzieć, że jednym z czynników, dzięki którym wpadłem na porównanie obu Panów (lekarza z filmu i mojego korepetytora), było także łączące ich podobieństwo wyglądu zewnętrznego.
Starsi panowie sprawiali wrażenie,  jakoby mieli wszystko poukładane, starali się mieć uporządkowane, choć niekiedy bawiące nas obu małe problemy korepetytora, wiążące się z tym, że głównie za dużo już ludziom napożyczał  przyborów i pomocy naukowych , a oni zapominali oddawać , mogłyby temu lekko zaprzeczać. Ciężko jednak mieć o to do niego pretensje…. No…może o to, że zapominał co komu pożyczał ;)
Tak krótko podsumowując główny wątek,  problem długo budowanego „spokoju” życia: mogę zauważyć, że jedna, uparta osoba jest w stanie zaburzyć nam tę harmonię życia.
Choć często zdaję sobie z tego sprawę, to muszę przyznać, że jednak rzadko podejmuję się nowych wyzwań w życiu, które mogłyby co prawda znacznie pomóc mojej osobie, ale jednak w jakimś stopniu zaburzyć mi ten spokój. Ryzyko warte podejmowania.
Z drugiej strony jednak-czy nie podejmujemy jakiegoś ryzyka już żyjąc w społeczeństwie, choćby wychodząc na dwór, robiąc cokolwiek?
Cieszę się i zauważam, że jakoś powoli zmieniam tę swoją mentalność i mam nadzieję jednocześnie będzie to dalej zmierzało w dobrym kierunku. Z Bożą pomocą ! :)
Często okazuje się, że tak naprawdę nie ryzykujemy nic, a problem, czy ryzyko powstaje jedynie w naszej głowie. Wymyślony scenariusz rzadko sprawdza się w rzeczywistości.
P.S.
Po korepetycjach i maturach nie miałem z tym Panem kontaktu , więc pisałem o Nim w czasie przeszłym, co nie znaczyło, że On nie żyje xd Ostatnie lekcje skończyłem w kwietniu,  na kilka dni przed maturami.
P.S. 2 Jeżeli jakimś cudem Pan to czyta, to pozdrawiam serdecznie :D

Wtrącenie:
Dziwnym zbiegiem okoliczności, przypadkiem, dowiedziałem się, że ten Pan naprawdę w niektórych kwestiach nie ma/nie miał łatwego życia…
Jak łatwo odnosić mylne wrażenie……
A może to ja sobie takie stwarzałem, żeby mieć za czym tęsknić ?
Kiedy dużo dzieje się w naszym życiu- marzymy o spokoju, staramy się dostrzegać go w różnych dziedzinach życia, na które wcześniej nie zwracaliśmy uwagi (bądź które tak naprawdę mogą wcale nie istnieć…). Ale kiedy już wracamy do tego swojego świata, odzyskujemy równowagę- często bardzo szybko o tym zapominamy.
Podobnie nieraz ze wspominaniem- „o, kiedyś , to ja mogłem to i tamto”, czy „robiłem szalone rzeczy , a teraz, to ja sobie mogę jedynie siedzieć w foteliku i wyjść do sklepu najwyżej”. I gdzie ta radość z „upragnionego spokoju” ?
Co innego oczywiście, kiedy wspominamy przeszłość z uśmiechem :)
No bo inaczej-po co się zadręczać?
Możemy brać z życia naukę, ale kiedy chcemy nauczyć się za dużo, zamykamy się.
Do wszystkiego z dystansem-by przypadkiem nie przegiąć...
Tak sądzę….
cz.3/3

piątek, 17 stycznia 2014

Żyć "u siebie" ? cz. II/II

Co do mnie-ja taki już jestem-łatwo się uzależniam od rzeczy ziemskich, przyzwyczajam.
Idealizuję, choć staram się to z siebie wyrzucić.
Marzę, albo pojawiają mi się w głowie podniecające myśli (wiem, mi też się skojarzyło wiadomo z czym,
ale jednak to słowo ma także inne znaczenie), jak na przykład taka, że czyta teraz te wpisy jakaś dziewczyna
dla mnie, że odnajduje w tych słowach siebie, że będzie chciała mnie poznać, że będzie pisała,
że będzie chciała do mnie dotrzeć, poznać, za wszelką cenę.
Pisząc to, czuję się niesamowicie.
Trudno to jakoś nazwać, nie jest to szczęście, ale coś ogromnego, taka chęć spełnienia, takie
podniecenie (-_-). Ale podobnie, jak napięcie-to uczucie także opada.
Chcę stwarzać pozory, uchodzić za myśliciela, kogoś więcej.
Aaa właśnie-niby taki szary, mały człowieczek, a jednak sławy się chce.
No chce.                                                                                                                       "Sława" jednak brzydko, źle mi się kojarzy .Jeżeli uznacie to za chęć sławy, to rzeczywiście-chcę być akceptowany i chcę, żeby ktoś czekał na te moje wpisy,
na cokolwiek, żebym miał to swoje zajęcie, w czym jestem dobry.
Może ktoś powie-oo- kiedy nowe tracki, kiedy nowe wpisy? Nie mogę się doczekać ?
Chcę być motywowany, ciągle, przez nowe osoby. Chociaż byłoby ich mało-
to wolę nie wiedzieć ile ich jest . Bo jak nie wiem, to wszystko jest inaczej-jest magiczne.
Mógłbym się dowiedzieć, że jest np. 17. Ale widzę wtedy tą liczbę, nakładam jej jakieś ramy,
jest ich SIEDEMNAŚCIE. A kiedy nie wiem ile ich jest -to choćby było ich pięcioro, to patrzę na nich z perspektywy
"LUDZIE CHCĄ MOICH WPISÓW", a nie "17 ludzi chce moich wpisów".                     Ramka, schemat
---
Czasem chyba najwyraźniej lubię sobie pocierpieć. Być takim "romantykiem" itp itd.
A ww dupie mówię ! W dupie ! Czy jestem wielki, czy mały i tak jestem
MAŁYM SZARYM CZŁOWIEKIEM.
Najwyraźniej niezrozumienie, odrzucenie interpretuję jako indywidualizm najwyższej klasy.
No dobra-ale co mi z tego, że kiedyś może się mnie zrozumie, ale kiedy właśnie nie będę potrzebował, albo
jak mnie już tu nie będzie?
No co mnie to obchodzi ?
To co-z perspektywy można powiedzieć, że lepiej być szczęśliwym, a głupim, czy nieszczęśliwym, a
zdającym sobie sprawę?
To tak jak ze świętym Mikołajem.
Choć w końcu byłem świadomy tego, że to rodzice podkładają pod choinkę te prezenty,
i kiedy "rezolutni" i "mądrzy" ludzie w klasie wiedzieli, kiedy słyszałem, że oświadczają swoje
rewelacje publicznie w klasie,
to pomimo tego, że wiedziałem, że Mikołaja nie ma, na pytanie "to ty jeszcze wierzysz, naprawdę ?" Ja,
małolat odpowiadałem innemu małolatowi, że wierzę. Najchętniej to chciałem, aby jego japa się wreszcie
zamknęła. Żeby pozwolił marzyć, a nie odzierał rzeczywistość ze złudzeń.
Bywa to brutalne.
Utraciłem coś i nie chciałem się z tym godzić.
Choćby zachować pozory, choćby odrobinę.
---
Nie spotkałem jeszcze kogoś głupiego-tak mi się wydaje, albo nie było mi dane w życiu
spotkać (bądź sobie nie przypominam). Każdy do czegoś dąży, coś robi, nawet, jeśli się opieprza, a jeśli
się totalnie opieprza-może to znak, że o czymś podświadomie marzy, dąży, a czego nie jest w stanie spełnić,
więc odbiera mu to chęci do wszelkich konstruktywnych działań
(może właśnie jest na dobrej drodze do poznania Boga?).
Czy jest ktoś na tym świecie totalnie głupi? No chyba nie ma. Sądzę, że człowiek jest głupi w odpowiednich sytuacjach.
Ja też bywam głupi. Więc chyba dochodzę do stanowczych wniosków-głupim się nie jest, głupim się bywa.
Ktoś dłużej, a ktoś krócej. Ktoś, kogo można uznać za debila (przepraszam) w danej sprawie, normalnie za mur, beton
ślepo wpatrzony-okazuje się nagle cholernie zaradny w sytuacjach życia, w których nie radzimy sobie.
Więc: jesteśmy w tym głupi xd
Czasami wygląd tych emotikonek mnie dobija. Często sądzę, że ich wyglądem nie wyrażę tego, co chcę wyrazić,
albo np. wyraziłbym miną. Może być i tak, że mi się po prostu wydaje, że miną coś wyrażam, a tu
-niespodzianka głupcze Jakubie(bo tak mam na imię).
Chyba w niektórych sprawach jestem perfekcjonistą, choć
często w życiu jestem opierdalaczem. To tak jak w tej mojej przypowieści o głupocie-taki paradoks.
Łączę style heheh leniwiec opierdalacz, albo w niektórych sytuacjach-zapierdalacz.
Ktoś inny odpuszcza-ja zapieprzam dalej, niekiedy ktoś nie odpuszcza, ja odpuszczam.Ale to chyba w sytuacjach,
w których uznaję, że po prostu nie warto. I tak staram się tę sytuację zapamiętać.
----
Dowiedziałem się właśnie, że pewna dziewczynka z mojego miasta zmarła wczoraj na białaczkę. Był to dla mnie
szok. Spodziewałem się, że będzie wszystko dobrze. Nie spodziewałem się tego.
Wiecie,tak patrzę na to swoje życie i widzę jak się nad sobą czasami cholernie użalam.
No bo k., kogo to obchodzą takie pierdoły, którymi się przejmuję.
Polaków jest +40 mln.
Na świecie ludzi...ponad 7 miliardów.
MILIARDÓW
LUDZI
to siedem MILIARDÓW różnych historii, przeżyć, traum, wszystkiego...
Czyjeś tłumaczenie, że żyje się po to, aby być szczęśliwym, mnie nie satysfakcjonuje.
Z takiego wniosku było mi dane wyjść:
dlaczego mam robić rzeczy, których nie lubię, mam się uczyć, pracować, robić, robić, robić.....
tylko po to, by zarobić, a zarobić po to, by być szczęśliwym (ktoś powie "żeby żyć"-owszem, no ale w takim razie
wracamy do punktu "po co żyć"-koło się zamyka).
I co-to wszystko tylko po to, żeby i tak na końcu umrzeć?
No bez jaj.
Jeżeli nie ma wieczności, Boga, to dla mnie to nie ma żadnego sensu.
Po prostu nie ma i nie chciałoby mi się nawet zapieprzać po to, żeby na końcu i tak być nieszczęśliwym.
Bo nie potrafiłem być szczęśliwym człowiekiem.
Dlatego mówię: jest Niebo i jest Bóg, bo inaczej to nie ma sensu.
Jakby to powiedział na moim ostatnim wykładzie Pan Doktor (piszę tytuł, bo mógłby się obrazić xd):
jest to dla mnie "Lex".
A z "Lex" się nie dyskutuje.
(może coś popieprzyłem, ale wiecie o co mi chodzi :)
Ja po prostu nie przyjmuję innej opcji.
Swoje przemyślenia mogę popierać także różnymi przeżyciami związanymi ze "współpracą" z Bogiem tu na Ziemi ;)
Chociaż czasem nie wiem gdzie jest ta granica- od "tak miało być, jest ci pisane", do "sam jesteś sobie
winien". W każdym razie-jak znajdę odpowiedź, napiszę.

Przemyślenia...

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Żyć "u siebie" ?


Co to znaczy żyć "po swojemu", u "siebie"?
Czasami zastanawiam się nad stopniem ingerencji Boga w nasze życie.
Raz myślę sobie, że to wszystko jest bardzo inteligentnie pomyślane,
drugim razem natomiast, że jest to przede wszystkim wynik naszych działań,
W danej sytuacji potoczyło się tak, a nie inaczej-ktoś mógłby powiedzieć
"spieprzyłeś sprawę".
No własnie...czy spieprzyłem ? I czy tylko ja?
Pewne, często dość oczywiste rzeczy w życiu przychodzą mi bardzo trudno i
po długim czasie. Staram się to tłumaczyć ludziom poprzez małą anegdotkę, którą wymyśliłem,
a która niekiedy właściwie odzwierciedla mój stan. Wyobraźcie sobie, że przez całe życie
przybijaliście gwóźdź ręką. Mogliście wtedy myśleć "ale to cholernie ciężkie i trudne, bolesne".
I nagle, po długim okresie czasu, ktoś mówi wam, że przybija się gwoździe młotkiem...
Really ?
No ale SKĄD MOGŁEM WIEDZIEĆ ??
SZOK i może pewnego rodzaju żal tego straconego czasu, nerwów, robienia bezsensu....
może za mało mam życia w praktyce, za mało uczę się na podstawie samych obserwacji.
Wyciągam daleko idące wnioski, scenariusze, które często upadają, niczym domek z kart.
"To ludzie jednak nie są tacy źli" ? I jestem w szoku !
No ale przecież tyle się słyszy o zbrodniach, głodzie, szyderach itp., że..
SKĄD MOGŁEM WIEDZIEĆ
Piszę i zarazem wyciągam wnioski dla siebie..
Są inne światy, niż ten, w którym żyłem.
Zaklepałem sobie w głowie dane miejsca i przebieg życia tam.
Akademik-przesrane, głośno, wszędzie ludzie, którzy pragną przede wszystkim imprezować,
upijać się jak świnie i trochę po(ekh)ruchać. Specjalnie używam tych słów, aby
podkreślić mój stosunek do tego. Przynajmniej tak się słyszy...
A skąd wiesz, że nie spotkasz akurat spokojnych ludzi?
Może są tacy sami jak ty ?
Może całe piętro jest spokojne?
Może chcą tego samego ?
To gdzie w takim razie jestem ja i gdzie jest mój świat, skoro tam
TEŻ może być mi dobrze?
Gdzie ja i ten świat, w którym się zamknąłem ?
Gdzie jest to moje miejsce na Ziemi ?
Nadal uważam, że jedynym i największym sensem człowieka jest trafić do Nieba.
To mój jedyny sens, inaczej nic nawet nie chciałoby mi się robić.
Iść do sklepu-po co ?Iść na kursy, ćwiczyć, zarabiać, byś sławnym, popularnym,
cenionym-po co ? Szczęśliwym? pytanie też znacie.
PO CO ?
Z tego, co widzę, ja jednak chcę tkwić w tym stanie.
Może jak będę szczęśliwy poprzez rzeczy ziemskie
i wciągnę się totalnie znowu w coś, albo w jakieś marzenie, jak kiedyś
to zapomnę o Bogu i o tym co najważniejsze? Może dlatego chcę być szczęśliwy nie ruszając się stąd.
Chcę znaleźć szczęście "tam", a przy okazji "tu" i to "tu" swoim sposobem.
Z chłodnej perspektywy mogę powiedzieć, że błogosławieństwem od Boga jest to, że jednak
często nie czuję się szczęśliwy.
Tak jest w moim przypadku.Nie sądzę, aby była to jednak metoda na wszystkich, bo wszyscy są inni.
Każdy może odnaleźć Boga na miliard (to i tak za mała liczba) przeróżnych sposobów.
Niektórym życie ziemskie przysparza wielkiej frajdy, ale tacy już są-nie mogę mieć do nich ciągłych
pretensji o to,że mnie nie rozumieją, skoro życie aż tak ich satysfakcjonuje. Ale z drugiej
strony, dlaczego mam o tym nie mówić-może jest więcej ludzi podobnych do mnie, którzy
czuli/czują taki bezsens świata, jaki ja czułem, a którzy może jeszcze nie trafili na Boga...
Często nie nawrócisz tak słowami, jak swoim życiem.A świadectwo życia może poruszać umysły osób,
do których nie przemawiają słowa i do tych, którzy są najbardziej związani z przyjemnościami życia.
Tak myślę.
Co by było, gdyby ktoś taki do mnie dotarł wcześniej?
Może bym się z nim zgodził i uniknąłbym tych przeleżanych w bezsensie długich dni/miesięcy/lat (?)
po powrotach ze szkoły i nie tylko?
Może mam trafiać do ludzi podobnych do mnie i im pomagać?
W każdym razie próbuję docierać do ludzi.
Bo pomimo tego, jak wielką frajdę niektórym z nas sprawia życie, to i tak w końcu odejdziemy.
I chyba każdy z nas zdaje sobie z tego sprawę.
Często ta "radość" życia to tylko zagłuszanie wewnętrznej pustki przeróżnymi rzeczami:
gry (zagłuszałem się graniem kompletnie przez jakieś hm...kilka dobrych lat),przygodny seks, imprezy, alkohol...
No wiecie-dla każdego coś.... no właśnie.....DOBREGO ?

piątek, 10 stycznia 2014

~~Spokój cz.2 ~~

~~Spokój cz. 2 ~~
Z czasem, kiedy poprzez rozmowy z zaprzyjaźnioną sprzątaczką, bliżej poznaliśmy życie i przeszłość lekarza (którego doskonale zagrał Aleksander Bardini), mogliśmy dowiedzieć się, że skrywa w sobie dramatyczne przeżycie z czasów wojny, kiedy, gdy wrócił do domu, zastał jedynie ślady po zbombardowaniu i gruz. Jego żony, dzieci, domu już nie było. Wydawać by się mogło, że opowiadał o tym już ze spokojem,  dystansem, jednak w trakcie rozwijania akcji można było dostrzec wyraźną tęsknotę, kiedy to trzymał w swych rękach i dotykał oprawionych kilku zdjęć swoich najbliższych, których jednak nie chciał pokazywać nikomu innemu. Odwracał je, gdy do mieszkania wchodził ktoś obcy. Ten rozdział w swoim życiu postanowił więc zachować dla siebie, chciał i otwierał się jedynie przed wspomnianą starszą sprzątaczką.
Mogę zauważyć tu kolejne podobieństwo. Pomimo tego, że obaj zajmowali znaczącą funkcję, nie wywyższali się. Nie znaczyło to jednak, że nie znali swojej wartości. Znali ją doskonale, nie dawali sobie wchodzić na głowę, jednak nie patrzyli z góry. Osoba mniej znacząca, wykształcona, mogła z powodzeniem znaleźć u nich sympatię. To, co teraz robię, jest trochę moją, nie robioną według żadnego schematu małą analizą, jednak mam nadzieję, że robię to dobrze i że osoby te mogłyby się ze mną zgodzić w tej kwestii.
Ale co do spokoju…często może się nam błędnie wydawać, że życie niektórych byłoby dla nas niemal idealne…”ci to mają dobrze..”. A ja z kolei zacytuję słowa znanego polskiego powiedzenia „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”. I  często właśnie taka okazuje się być prawda. Możemy sobie myśleć, że ktoś ma wspaniale, jest sławny, że jemu to musi być dobrze itp…nie widzimy jednak tego z czym zmagał się, albo zmaga w życiu dany człowiek na co dzień. Nie wiemy, podobnie, jak ludzie, którzy nas nie znają, nie wiedzą o nas. Albo wiedzą tyle, na ile mieli z nami kontaktu, słyszeli o nas z czyichś ust (często subiektywnych) a resztę często podpowiedziała wyobraźnia.
Zauważyłem, że (przynajmniej z mojej perspektywy patrząc), trudniej jest uderzyć człowieka, którego znamy, wiemy coś o jego życiu, niż przypadkowego przechodnia, który (być może pod wpływem stresu, koszmarnego dnia, emocji), skieruje ku nam ciemniejszą stronę swojego oblicza. To jako taka osobna refleksja…
Wracając: takie z pozoru spokojne życie starszego lekarza, może okazać się w rzeczywistości przyzwyczajeniem. Właśnie-ludzie bardzo szybko się przyzwyczajają, natomiast zazdrość tych, którzy tego nie posiadają, może trwać wiecznie. Coś, z czym się właściwie nie liczymy, jest już dla nas obojętne-może skupiać na sobie czyjąś uwagę i wzbudzać to uczucie…Często w ukryciu, czy kiedy nas nie ma-za naszymi plecami.
Wspomniany mężczyzna w taki, a nie inny sposób ułożył sobie życie, natomiast ciężej jest nam stwierdzić, czy on takiego życia chce naprawdę. Tęskni za rodziną, za domem w znaczeniu za „ludźmi”..Może w inny sposób by je prowadził, gdyby miał ich przy sobie? Tego nie wiemy…i często nawet się nad tym nie zastanawiamy…może łatwiej jest wyznaczyć sobie konkretne proporcje i nie komplikować często wygodnych, wyidealizowanych wyobrażeń…
Czasem mogę nawet zaobserwować zupełnie odwrotne wręcz podejście….
Mianowicie: Przesadne negowanie zalet i podkreślanie wad tego, czego nie mamy.
Jak miał ktoś i był uważny na lekcjach WOS-u, może przypomnieć sobie takie właśnie metody „słodkich cytryn” i „kwaśnych winogron” . To, co moje-super, to, co nie moje (mimo, że lepsze, cenniejsze)- nie fajne, nie warte zachodu. Taka postawa ma według mnie swoje plusy i minusy. Uważam jednak, że przeważa ta druga opcja. Mimo tego, że doceniamy, co nasze i niby nie męczymy się myślą o nieosiągalnym, bądź trudnym do osiągnięcia dla nas celu, marzeniu; to jednak nie zaliczamy tego nowego poziomu/pułapu .Tkwimy wciąż w jednej,  acz tak naprawdę do końca nie satysfakcjonującej nas opcji.
Mogłem niekiedy zaobserwować podobną postawę w znanym mi człowieku, który przez nieoczekiwany (jednak szczęśliwy dla niego) przebieg wydarzeń, jaki miał miejsce pewnego dnia, został zmuszony do zmiany auta, które od zawsze szlifował, pochylał się nad każdym jego szczegółem. Jedno można było mu przyznać:  chłop naprawdę znał się na rzeczy i był pewnego rodzaju rzemieślnikiem w tym, co robił.
Kiedy wybrał nowy samochód, który wcześniej raczej skreślił ze względu na koszta diesla, okazało się nagle, że zalet jest od groma. Większy komfort, klasa, pierdółeczki itp., zdały się tak na niego wpłynąć, że przeżył już on jakoś wyższe ceny paliw, a nawet nie miał o to zbytnich pretensji. Pozytywnym aspektem, który u niego zauważam jest to, że wraz z poznaniem i odkryciem na nowo pewnej marki, zaczyna on dostrzegać zalety także innych modeli, czasem myśli nawet o zmianie. I w sumie-bardzo dobrze.
Wiecie-wszystko w granicach rozsądku-cenić swoje, jednak nie kwasić sobie reszty czasami winogronowego świata. Doświadczenia życia mogą nauczyć tego, że zmiany nie muszą wychodzić na złe, a mogą wręcz otwierać wcześniej niewidoczne dla nas furtki.
cdn.
z:
Przemyślenia cz. 3
P.S. Może za bardzo chaotycznie, ale kiedy w mojej głowie pojawi się jakaś myśl, którą warto według mnie wtrącić, nie mogę sobie darować, kosztem odbiegania od głównego wątku ;)

środa, 8 stycznia 2014

~~Spokój cz.1~~

~~Spokój~~   cz.1

Kiedy czuję się źle na duchu i jestem targany przeróżnymi czarnymi scenariuszami mojej głowy, zaczynam dostrzegać to, czego normalnie nie widziałbym. Mam tutaj na myśli moje spojrzenie na życie pewnych ludzi. Życie, jakie wiódł mój były korepetytor, który pomagał mi się przygotować do jednej z obowiązkowych matur i do którego uczęszczałem raz w tygodniu, kojarzyło mi się właśnie z taką oazą spokoju. Starszy, jednak żwawy pan przyjmował mnie w jednym ze swoich domowych pokoi, gdzie panował charakterystyczny nastrój. Jako, że korepetycje rozpocząłem gdzieś w styczniu, pomimo nie tak późnej pory, na zewnątrz było już ciemno. W środku natomiast, pokój oświetlała lampka, było spokojnie i cicho. On, a także jego żona proponowali mi herbatę, z której jednak na początku rezygnowałem na rzecz zwykłej wody-nie musi stygnąć, można napoić się niemal od razu. Mężczyzna ten jednak zawsze pił herbatę. W końcu i ja dałem się namówić. Nie żałowałem.
Lekcje były prowadzone spokojnie, jednak nie nudno. Pewne charakterystyczne powiedzonka i zwroty zapadały mi w pamięć, budziły sympatię- czasem już wiedziałem, co w danej sytuacji powiedziałby ten pan. I właśnie, pomimo skupiania się nad przedmiotem i zastanawiania się nad odpowiedziami, czułem tam spokój. Był on jednak związany często z tęsknotą za takim życiem, które-wydawało mi się ustatkowane, poukładane-człowiekowi może się nieraz nawet wydawać, że nic złego nie ma nawet prawa dziać się w takim miejscu.
Przechodziły mi tam często przez głowę różne myśli, związane akuratnie z obecnymi lękami o moje życie. U mnie trwoga, a tam spokój. Pomimo młodego wieku, życie starszych ludzi wydawało mi się atrakcyjne, właśnie ze względu na to. Nigdy za dobrze nie radziłem sobie z lękiem, strachem, więc różne nękające obawy miały podatny grunt. Ostatecznie, sam nie byłem sobie w stanie pomóc, a w jaki sposób i z czyją pomocą postanowiłem to zwalczyć, może kiedyś opiszę. Ale wracając: to, że ów mężczyzna pełnił także czołową funkcję w innej średniej szkole i miał na pewno ogrom swoich spraw i stresów, wydawało się w tej atmosferze niemal sprawą marginalną, beztroską.
Człowiek często nie zastanawia się nad tym jak rzecz może mieć się naprawdę i przyjmuje rzeczywistość w sposób wygodny dla swej podświadomości:  człowiek starszy, ustatkowany-spokój, beztroska; uczeń-młody, pełen energii (niekoniecznie skierowanej w stronę nauki), cieszący się życiem i korzystający z jego uroków pełną gębą.
No właśnie-niekoniecznie.
Parę spraw się w życiu pozmieniało, skończyły się korepetycje, minęły matury i-pomimo wspominania od czasu do czasu w myślach tego miejsca-siłą rzeczy coraz mnie o nim myślałem.
Jak już wcześniej wspominałem, lubię kino psychologiczne połączone z dramatem. Postanowiłem nadrobić zaległości i wziąć się za absolutnego klasyka, którego obiecałem sobie wcześniej zobaczyć-serię „Dekalog”.
Nie oglądałem po kolei, bo nie ma takiej potrzeby, więc odcinek/film traktujący o drugim przykazaniu, przeniesiony jak każdy inny, w czasy współczesnej Polski (gwoli ścisłości-filmy te kręcone były na rok przed upadkiem PRL-u), zobaczyłem jako trzeci.
„Nie będziesz wzywał imienia Pana Boga twego na daremno”
Nie chodzi mi jednak o sam film, lecz o jednego z dwójki głównych bohaterów, na których życiu skupia się kamera najbardziej.
Właśnie życie jakie prowadził samotny, ustatkowany starszy lekarz, w pewnym stopniu przypominało mi postać mojego korepetytora. Pomimo znacznych różnic w życiu rodzinnym (lekarz był samotny, jedynie od czasu do czasu odwiedzała go jego znajoma, starsza sprzątaczka, z którą zamieniał kilka słów, często o wydarzeniach ze swojej przeszłości; oprócz tego śladów innego życia w jego obecnym domu, można było doszukiwać się w ptakach domowych, zamkniętych w  klatkach, którymi zajmował się i pielęgnował mężczyzna,; natomiast korepetytor mieszkał sobie z żoną, czasem wpadała do niego ich córka wraz z zięciem, dzieci) sposób prowadzenia życia obu panów wyglądał podobnie i  kojarzył mi się ze stabilizacją, upragnionym spokojem. Oboje byli bardzo inteligentni, budzili pewnego rodzaju respekt, przynajmniej u mnie. Wiek połączony z inteligencją i uporządkowaniem, a także  ważne stanowisko, jakie zajmowali mogło zdecydowanie wywrzeć takie wrażenie...
c.d.n.
z:
Przemyślenia cz.3