Wracając do głównego wątku tematu:
pozorny spokój lekarza zostaje zakłócony przez pewną kobietę (w tej roli Krystyna Janda), która pragnie za wszelką cenę dowiedzieć się, czy jej mąż chory na raka umrze, czy przeżyje.
Ordynator, znający wiele skrajnych przypadków, nigdy nie mówi „na pewno”. Podczas trwania swojej kariery widział nie takie „cuda” wyjścia z choroby i z pewnością wiele niepozornych przypadków, zakończonych tragicznym końcem.
Kobiecie, która jest zdesperowana, by się o tym dowiedzieć, informacja ta miała posłużyć do decyzji o ewentualnym usunięciu ciąży, w której była. Nie dlatego, że bała się zostać samotną matką, ale dlatego, że jej mąż był bezpłodny (wiele lat starali się o pociechę), a ojcem dziecka, które miało przyjść na świat, był jego przyjaciel (no dobra, „przyjaciel”). Jeżeli mąż wyzdrowieje-usunie ciążę, ponieważ ten wszystkiego się domyśli, jeżeli jednak umrze-założy nową rodzinę i rozpocznie życie u boku drugiego mężczyzny….
W tym momencie kończę opisywanie fabuły, ponieważ nie chcę zawczasu zniweczyć przyjemności oglądania i napięcia z nim związanego. Zapraszam natomiast na seans, bo naprawdę warto.
Z podanych natomiast informacji można wysunąć jeden wniosek: jak łatwo zburzyć poczucie spokoju, które staramy się budować przez całe swoje życie. Lekarz, który pragnie być sprawiedliwy; nie wyrokować, pozbawiając nadziei; albo nadmiernie jej wzbudzać, staje się nachodzony. Jego spokój, budowany przez tyle lat w pewnym stopniu kruszy się. Kobieta pragnie wpędzić mężczyznę w poczucie winy, na jego barki zrzucać ciężar swojego wyboru.
Popatrzcie: jak łatwo jedna osoba swoim uporem może zakłócać nam spokojne relacje z resztą świata, które tak skrzętnie budowaliśmy.
Hm….przyszedł mi do głowy następujący biblijny cytat: „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam” oraz mowa Jezusa (Łk 11, 5-8) , w której przedstawia mężczyznę pukającego późną nocą do drzwi przyjaciela. i proszącego go o trzy chleby dla innego swojego przyjaciela, który zawitał do niego z drogi, a któremu ten nie ma co podać. Gospodarz da mu ten chleb i jeżeli nie ze względu na przyjaźń, to ze względu na ten upór…
Jaką upór ma siłę….wytrwale dążmy.
Byle ten upór wykorzystywać dobrze….Czasami jednak trzeba odmawiać-kiedy ktoś z uporem nakłania nas do złego….No to z pewnością…
Znów odbiegłem trochę od tematu, więc znów pozwolę sobie wtrącić „ale wracając”:
Patrzymy na takiego człowieka, na spokój w jakim żyje, ale czy WIDZIMY to ,co w życiu przeszedł? A może co przeżywa ? Czy jemu się to podoba ?
Mogę powiedzieć, że jednym z czynników, dzięki którym wpadłem na porównanie obu Panów (lekarza z filmu i mojego korepetytora), było także łączące ich podobieństwo wyglądu zewnętrznego.
Starsi panowie sprawiali wrażenie, jakoby mieli wszystko poukładane, starali się mieć uporządkowane, choć niekiedy bawiące nas obu małe problemy korepetytora, wiążące się z tym, że głównie za dużo już ludziom napożyczał przyborów i pomocy naukowych , a oni zapominali oddawać , mogłyby temu lekko zaprzeczać. Ciężko jednak mieć o to do niego pretensje…. No…może o to, że zapominał co komu pożyczał ;)
Tak krótko podsumowując główny wątek, problem długo budowanego „spokoju” życia: mogę zauważyć, że jedna, uparta osoba jest w stanie zaburzyć nam tę harmonię życia.
Choć często zdaję sobie z tego sprawę, to muszę przyznać, że jednak rzadko podejmuję się nowych wyzwań w życiu, które mogłyby co prawda znacznie pomóc mojej osobie, ale jednak w jakimś stopniu zaburzyć mi ten spokój. Ryzyko warte podejmowania.
Z drugiej strony jednak-czy nie podejmujemy jakiegoś ryzyka już żyjąc w społeczeństwie, choćby wychodząc na dwór, robiąc cokolwiek?
Cieszę się i zauważam, że jakoś powoli zmieniam tę swoją mentalność i mam nadzieję jednocześnie będzie to dalej zmierzało w dobrym kierunku. Z Bożą pomocą ! :)
Często okazuje się, że tak naprawdę nie ryzykujemy nic, a problem, czy ryzyko powstaje jedynie w naszej głowie. Wymyślony scenariusz rzadko sprawdza się w rzeczywistości.
P.S.
Po korepetycjach i maturach nie miałem z tym Panem kontaktu , więc pisałem o Nim w czasie przeszłym, co nie znaczyło, że On nie żyje xd Ostatnie lekcje skończyłem w kwietniu, na kilka dni przed maturami.
P.S. 2 Jeżeli jakimś cudem Pan to czyta, to pozdrawiam serdecznie :D
Wtrącenie:
Dziwnym zbiegiem okoliczności, przypadkiem, dowiedziałem się, że ten Pan naprawdę w niektórych kwestiach nie ma/nie miał łatwego życia…
Jak łatwo odnosić mylne wrażenie……
A może to ja sobie takie stwarzałem, żeby mieć za czym tęsknić ?
Kiedy dużo dzieje się w naszym życiu- marzymy o spokoju, staramy się dostrzegać go w różnych dziedzinach życia, na które wcześniej nie zwracaliśmy uwagi (bądź które tak naprawdę mogą wcale nie istnieć…). Ale kiedy już wracamy do tego swojego świata, odzyskujemy równowagę- często bardzo szybko o tym zapominamy.
Podobnie nieraz ze wspominaniem- „o, kiedyś , to ja mogłem to i tamto”, czy „robiłem szalone rzeczy , a teraz, to ja sobie mogę jedynie siedzieć w foteliku i wyjść do sklepu najwyżej”. I gdzie ta radość z „upragnionego spokoju” ?
Co innego oczywiście, kiedy wspominamy przeszłość z uśmiechem :)
No bo inaczej-po co się zadręczać?
Możemy brać z życia naukę, ale kiedy chcemy nauczyć się za dużo, zamykamy się.
Do wszystkiego z dystansem-by przypadkiem nie przegiąć...
Tak sądzę….
cz.3/3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz