Czasami (czasem nawet często), towarzyszą mi pewne dziwne uczucia.
Związane jest to z lękiem. Kiedy wydarzyła się jakaś sytuacja, która
spowodowała u mnie pojawienie się strachu i kiedy nie wiem od razu, czy
jest się czego bać i czy z danej sytuacji wynikną kłopoty, to denerwuję
się na wszelki wypadek.Ciężko jest z tym zerwać. Wydaje mi się, że jak
nie będę się martwić, to dana sytuacja dopadnie mnie nagle, kiedy nie
będę się niczego spodziewał. A tak naprawdę-to co to zmienia? NIC. No
właśnie. A może jednak? Zmienia, ale na gorsze.Przypominają mi się
sytuacje lata temu, kiedy na przykład czułem, że brat skrada się, żeby
mnie na żarty wystraszyć.Ja oczywiście, mimo, że spodziewałem się
"ataku", to nie dawałem tego po sobie poznać.I mamy tu pewien paradoks.
Zauważyłem, że bardziej się wystraszyłem, kiedy się żartu spodziewałem,
niż gdybym został tym zaskoczony. Kiedy słyszałem skradanie się, to
jakoś nie mogłem wyrobić...jeszcze niee.....jeszcze nie...jeszcze
nie....i JUŻ !!!! Często, kiedy się nie spodziewałem, nie było wcale tak
źle. Było lepiej, niż kiedy się spodziewałem. Dziwne, no ale jednak w
praktyce, empirycznie sprawdzone
:)
Sądzę, że jest tak i w
życiu.
Pomijam sytuacje, w których mogliśmy się jakoś zabezpieczyć przed
czymś, zapobiec....Ale wszystkiemu nie zapobiegniemy. A możemy nawet
wszystko spieprzyć. Bo co to za życie, kiedy ciągle strach i
obawy?
Wszyscy wiemy, że są sytuacje, przed którymi się nie
zabezpieczysz.Możesz przez całe życie panicznie bać się np. HIV-a , a tu
nagle bah! Nowotwór, albo wypadek. I co? Nie chodzi mi oczywiście o
głupotę, czy brak zdrowego rozsądku. Żadne z tych rzeczy. Chodzi
mi jedynie o to, że WSZYSTKIEGO nie przewidzisz, nie zabezpieczysz się
przed WSZYSTKIM, obojętnie ile byś myślał....Możesz...Możesz próbować,
ale nazywa się to "obsesją" i może łatwo zmienić się w "paranoję". Nie
polecam w każdym razie. Jeżeli już chodzi o to
zabezpieczanie się przed wszystkim na raz w życiu, to jedyną formą, jaką
mogę uznać, to rozmowa z Bogiem i wiara, że to wszystko zmierza w
jednym kierunku. Życie bez wiary wydaje mi się straszne. Naprawdę. Bo w
chorobie, albo nawet wtedy, gdy zbliża się już naturalny kres życia-w
starości, to uczucie odchodzenia bez myśli, że coś tam jeszcze jest,
musi być naprawdę STRASZNE. Przerażające po prostu. "Odchodzę, nie ma
mnie i już nigdy nie będzie. Żyło się i zaraz się nie żyje. Nicość.
Pustka."
Ja po prostu przyjąłem, że NIEMOŻLIWE jest, żeby nie było
życia wiecznego. Bo inaczej mówię Wam-świat jest dla mnie jednym,
wielkim bezsensem. Być rozdziałem, schematem, który znika i nawet
największa o człowieku pamięć znika wraz z końcem świata, który już jest
naukowo zapowiadany.Więc po co żyć-dla pamięci? A co mnie to obchodzi ?
Skoro mam się nie przejmować, co o mnie myślą ludzie i robić swoje,
postępować według siebie, to tym bardziej co mnie obchodzi, co będą
myśleć o mnie ludzie (jeśli w ogóle będą o mnie myśleć) za
kilka/kilkadziesiąt Z takiego założenia wychodzę.
Przyjmijmy
nawet na chwilkę tok myślenia człowieka, który żyje, by trwać w pamięci
potomnych.Ilu się nie udało ? Ilu tych ludzi pamiętamy ? Umieramy, a
wraz z nami umiera pamięć.Jeżeli ktoś powie-"ale taki Einstein, albo
Bach, albo ktokolwiek inny...tyle lat, a jednak pamiętamy i będziemy
pamiętać...". Mogę powiedzieć tylko tyle: co mnie obchodzi, czy
wspaniałe utwory układał ktoś o nazwisku "Bach", a nie np. "Trach". Albo
odkrywał niezbadane wciąż do końca prawa fizyki lub matematyki,
człowiek o nazwisku "Einstein", a nie np. "Kowalski" ? Odkrył, to
odkrył. Tyle w temacie. Liczą się jego osiągnięcia, a nie jego osoba.
Taka jest prawda. Czy ja znałem tego człowieka ?
Tak więc
istnienie życia wiecznego jest dla mnie niepodważalne. Zdaję sobie
sprawę, że w momencie zagrożenia życia człowiek może powiedzieć "a może
się myliłem, może Boga nie ma, ja umieram ! ". Dlatego staram się
pogłębiać wiarę, by takich wątpliwości nie mieć, lub mieć ich coraz
mniej. Muszę i chcę. Muszę, choć mam wolną wolę. Muszę, bo nie ma dla
mnie innego wyjścia. Nie jest to przymus, ale wewnętrzna i największa
potrzeba, bo inaczej mnie nie ma.
W każdym razie uważam, że moje
rozumowanie nie trafi do wszystkich.Dróg do Boga bywają miliony. Dla
każdego z osobna. Jeżeli do życia motywuje Cię coś innego, wiara póki co
nie przekonuje-żyj dla tego, co wyznajesz i w co wierzysz. Ale ŻYJ, bo
życie ma ogromną wartość i nie po to zostało Ci dane (lub jak wolisz-po
prostu je masz), by je kończyć w bezsensowny sposób-samobójstwem. Jak
mniej więcej mówił mi kiedyś Tato-"Skoro już nie możesz wytrzymać i
życie nie ma dla Ciebie sensu, nie daje radości-poświęć je innym. Nie
wiem-zamknij się w zakonie; poświęć pomaganiu ludziom. Żeby tego życia
nie zmarnować." No właśnie-nie wiesz co z życiem zrobić, to daj je
innym. Znajdziesz sens, wierzę w
to. A w tym wszystkim możesz odnaleźć Boga. Bo On Cię ciągle szuka.
Same plusy
Nawet
naukowo jest udowodnione, że pomaganie ludziom, odczucie bycia
potrzebnym pomaga wychodzić z depresji, więc chyba nie gadam głupot...
:)
ŻYJ i staraj się ŻYĆ.
Sens przyjdzie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz