wtorek, 21 stycznia 2014

"Miało być o strachu, ale jak zwykle-wyszło o czymś większym."

Czasami (czasem nawet często), towarzyszą mi pewne dziwne uczucia. Związane jest to z lękiem. Kiedy wydarzyła się jakaś sytuacja, która spowodowała u mnie pojawienie się strachu i kiedy nie wiem od razu, czy jest się czego bać i czy z danej sytuacji wynikną kłopoty, to denerwuję się na wszelki wypadek.Ciężko jest z tym zerwać. Wydaje mi się, że jak nie będę się martwić, to dana sytuacja dopadnie mnie nagle, kiedy nie będę się niczego spodziewał. A tak naprawdę-to co to zmienia? NIC. No właśnie. A może jednak? Zmienia, ale na gorsze.Przypominają mi się sytuacje lata temu, kiedy na przykład czułem, że brat skrada się, żeby mnie na żarty wystraszyć.Ja oczywiście, mimo, że spodziewałem się "ataku", to nie dawałem tego po sobie poznać.I mamy tu pewien paradoks. Zauważyłem, że bardziej się wystraszyłem, kiedy się żartu spodziewałem, niż gdybym został tym zaskoczony. Kiedy słyszałem skradanie się, to jakoś nie mogłem wyrobić...jeszcze niee.....jeszcze nie...jeszcze nie....i JUŻ !!!! Często, kiedy się nie spodziewałem, nie było wcale tak źle. Było lepiej, niż kiedy się spodziewałem. Dziwne, no ale jednak w praktyce, empirycznie sprawdzone :)                                                               
Sądzę, że jest tak i w życiu.
Pomijam sytuacje, w których mogliśmy się jakoś zabezpieczyć przed czymś, zapobiec....Ale wszystkiemu nie zapobiegniemy. A możemy nawet wszystko spieprzyć. Bo co to za życie, kiedy ciągle strach i obawy?   Wszyscy wiemy, że są sytuacje, przed którymi się nie zabezpieczysz.Możesz przez całe życie panicznie bać się np. HIV-a , a tu nagle bah! Nowotwór, albo wypadek. I co? Nie chodzi mi oczywiście o głupotę, czy brak zdrowego rozsądku. Żadne z tych rzeczy. Chodzi mi jedynie o to, że WSZYSTKIEGO nie przewidzisz, nie zabezpieczysz się przed WSZYSTKIM, obojętnie ile byś myślał....Możesz...Możesz próbować, ale nazywa się to "obsesją" i może łatwo zmienić się w "paranoję". Nie polecam w każdym razie.                  Jeżeli już chodzi o to zabezpieczanie się przed wszystkim na raz w życiu, to jedyną formą, jaką mogę uznać, to rozmowa z Bogiem i wiara, że to wszystko zmierza w jednym kierunku. Życie bez wiary wydaje mi się straszne. Naprawdę. Bo w chorobie, albo nawet wtedy, gdy zbliża się już naturalny kres życia-w starości, to uczucie odchodzenia bez myśli, że coś tam jeszcze jest, musi być naprawdę STRASZNE. Przerażające po prostu. "Odchodzę, nie ma mnie i już nigdy nie będzie. Żyło się i zaraz się nie żyje. Nicość. Pustka."
Ja po prostu przyjąłem, że NIEMOŻLIWE jest, żeby nie było życia wiecznego. Bo inaczej mówię Wam-świat jest dla mnie jednym, wielkim bezsensem. Być rozdziałem, schematem, który znika i nawet największa o człowieku pamięć znika wraz z końcem świata, który już jest naukowo zapowiadany.Więc po co żyć-dla pamięci? A co mnie to obchodzi ? Skoro mam się nie przejmować, co o mnie myślą ludzie i robić swoje, postępować według siebie, to tym bardziej co mnie obchodzi, co będą myśleć o mnie ludzie (jeśli w ogóle będą o mnie myśleć) za kilka/kilkadziesiąt  Z takiego założenia wychodzę.
Przyjmijmy nawet na chwilkę tok myślenia człowieka, który żyje, by trwać w pamięci potomnych.Ilu się nie udało ? Ilu tych ludzi pamiętamy ? Umieramy, a wraz z nami umiera pamięć.Jeżeli ktoś powie-"ale taki Einstein, albo Bach, albo ktokolwiek inny...tyle lat, a jednak pamiętamy i będziemy pamiętać...". Mogę powiedzieć tylko tyle: co mnie obchodzi, czy wspaniałe utwory układał ktoś o nazwisku "Bach", a nie np. "Trach". Albo odkrywał niezbadane wciąż do końca prawa fizyki lub  matematyki, człowiek o nazwisku "Einstein", a nie np. "Kowalski" ? Odkrył, to odkrył. Tyle w temacie. Liczą się jego osiągnięcia, a nie jego osoba. Taka jest prawda. Czy ja znałem tego człowieka ?
Tak więc istnienie życia wiecznego jest dla mnie niepodważalne. Zdaję sobie sprawę, że w momencie zagrożenia życia człowiek może powiedzieć "a może się myliłem, może Boga nie ma, ja umieram ! ". Dlatego staram się pogłębiać wiarę, by takich wątpliwości nie mieć, lub mieć ich coraz mniej. Muszę i chcę. Muszę, choć mam wolną wolę. Muszę, bo nie ma dla mnie innego wyjścia. Nie jest to przymus, ale wewnętrzna i największa potrzeba, bo inaczej mnie nie ma.
W każdym razie uważam, że moje rozumowanie nie trafi do wszystkich.Dróg do Boga bywają miliony. Dla każdego z osobna. Jeżeli do życia motywuje Cię coś innego, wiara póki co nie przekonuje-żyj dla tego, co wyznajesz i w co wierzysz. Ale ŻYJ, bo życie ma ogromną wartość i nie po to zostało Ci dane (lub jak wolisz-po prostu je masz), by je kończyć w bezsensowny sposób-samobójstwem. Jak mniej więcej mówił mi kiedyś Tato-"Skoro już nie możesz wytrzymać i życie nie ma dla Ciebie sensu, nie daje radości-poświęć je innym. Nie wiem-zamknij się w zakonie; poświęć pomaganiu ludziom. Żeby tego życia nie zmarnować." No właśnie-nie wiesz co z życiem zrobić, to daj je innym. Znajdziesz sens, wierzę w to. A w tym wszystkim możesz odnaleźć Boga. Bo On Cię ciągle szuka.
Same plusy
Nawet naukowo jest udowodnione, że pomaganie ludziom, odczucie bycia potrzebnym pomaga wychodzić z depresji, więc chyba nie gadam głupot... :)
ŻYJ i staraj się ŻYĆ.
Sens przyjdzie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz