piątek, 10 stycznia 2014

~~Spokój cz.2 ~~

~~Spokój cz. 2 ~~
Z czasem, kiedy poprzez rozmowy z zaprzyjaźnioną sprzątaczką, bliżej poznaliśmy życie i przeszłość lekarza (którego doskonale zagrał Aleksander Bardini), mogliśmy dowiedzieć się, że skrywa w sobie dramatyczne przeżycie z czasów wojny, kiedy, gdy wrócił do domu, zastał jedynie ślady po zbombardowaniu i gruz. Jego żony, dzieci, domu już nie było. Wydawać by się mogło, że opowiadał o tym już ze spokojem,  dystansem, jednak w trakcie rozwijania akcji można było dostrzec wyraźną tęsknotę, kiedy to trzymał w swych rękach i dotykał oprawionych kilku zdjęć swoich najbliższych, których jednak nie chciał pokazywać nikomu innemu. Odwracał je, gdy do mieszkania wchodził ktoś obcy. Ten rozdział w swoim życiu postanowił więc zachować dla siebie, chciał i otwierał się jedynie przed wspomnianą starszą sprzątaczką.
Mogę zauważyć tu kolejne podobieństwo. Pomimo tego, że obaj zajmowali znaczącą funkcję, nie wywyższali się. Nie znaczyło to jednak, że nie znali swojej wartości. Znali ją doskonale, nie dawali sobie wchodzić na głowę, jednak nie patrzyli z góry. Osoba mniej znacząca, wykształcona, mogła z powodzeniem znaleźć u nich sympatię. To, co teraz robię, jest trochę moją, nie robioną według żadnego schematu małą analizą, jednak mam nadzieję, że robię to dobrze i że osoby te mogłyby się ze mną zgodzić w tej kwestii.
Ale co do spokoju…często może się nam błędnie wydawać, że życie niektórych byłoby dla nas niemal idealne…”ci to mają dobrze..”. A ja z kolei zacytuję słowa znanego polskiego powiedzenia „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”. I  często właśnie taka okazuje się być prawda. Możemy sobie myśleć, że ktoś ma wspaniale, jest sławny, że jemu to musi być dobrze itp…nie widzimy jednak tego z czym zmagał się, albo zmaga w życiu dany człowiek na co dzień. Nie wiemy, podobnie, jak ludzie, którzy nas nie znają, nie wiedzą o nas. Albo wiedzą tyle, na ile mieli z nami kontaktu, słyszeli o nas z czyichś ust (często subiektywnych) a resztę często podpowiedziała wyobraźnia.
Zauważyłem, że (przynajmniej z mojej perspektywy patrząc), trudniej jest uderzyć człowieka, którego znamy, wiemy coś o jego życiu, niż przypadkowego przechodnia, który (być może pod wpływem stresu, koszmarnego dnia, emocji), skieruje ku nam ciemniejszą stronę swojego oblicza. To jako taka osobna refleksja…
Wracając: takie z pozoru spokojne życie starszego lekarza, może okazać się w rzeczywistości przyzwyczajeniem. Właśnie-ludzie bardzo szybko się przyzwyczajają, natomiast zazdrość tych, którzy tego nie posiadają, może trwać wiecznie. Coś, z czym się właściwie nie liczymy, jest już dla nas obojętne-może skupiać na sobie czyjąś uwagę i wzbudzać to uczucie…Często w ukryciu, czy kiedy nas nie ma-za naszymi plecami.
Wspomniany mężczyzna w taki, a nie inny sposób ułożył sobie życie, natomiast ciężej jest nam stwierdzić, czy on takiego życia chce naprawdę. Tęskni za rodziną, za domem w znaczeniu za „ludźmi”..Może w inny sposób by je prowadził, gdyby miał ich przy sobie? Tego nie wiemy…i często nawet się nad tym nie zastanawiamy…może łatwiej jest wyznaczyć sobie konkretne proporcje i nie komplikować często wygodnych, wyidealizowanych wyobrażeń…
Czasem mogę nawet zaobserwować zupełnie odwrotne wręcz podejście….
Mianowicie: Przesadne negowanie zalet i podkreślanie wad tego, czego nie mamy.
Jak miał ktoś i był uważny na lekcjach WOS-u, może przypomnieć sobie takie właśnie metody „słodkich cytryn” i „kwaśnych winogron” . To, co moje-super, to, co nie moje (mimo, że lepsze, cenniejsze)- nie fajne, nie warte zachodu. Taka postawa ma według mnie swoje plusy i minusy. Uważam jednak, że przeważa ta druga opcja. Mimo tego, że doceniamy, co nasze i niby nie męczymy się myślą o nieosiągalnym, bądź trudnym do osiągnięcia dla nas celu, marzeniu; to jednak nie zaliczamy tego nowego poziomu/pułapu .Tkwimy wciąż w jednej,  acz tak naprawdę do końca nie satysfakcjonującej nas opcji.
Mogłem niekiedy zaobserwować podobną postawę w znanym mi człowieku, który przez nieoczekiwany (jednak szczęśliwy dla niego) przebieg wydarzeń, jaki miał miejsce pewnego dnia, został zmuszony do zmiany auta, które od zawsze szlifował, pochylał się nad każdym jego szczegółem. Jedno można było mu przyznać:  chłop naprawdę znał się na rzeczy i był pewnego rodzaju rzemieślnikiem w tym, co robił.
Kiedy wybrał nowy samochód, który wcześniej raczej skreślił ze względu na koszta diesla, okazało się nagle, że zalet jest od groma. Większy komfort, klasa, pierdółeczki itp., zdały się tak na niego wpłynąć, że przeżył już on jakoś wyższe ceny paliw, a nawet nie miał o to zbytnich pretensji. Pozytywnym aspektem, który u niego zauważam jest to, że wraz z poznaniem i odkryciem na nowo pewnej marki, zaczyna on dostrzegać zalety także innych modeli, czasem myśli nawet o zmianie. I w sumie-bardzo dobrze.
Wiecie-wszystko w granicach rozsądku-cenić swoje, jednak nie kwasić sobie reszty czasami winogronowego świata. Doświadczenia życia mogą nauczyć tego, że zmiany nie muszą wychodzić na złe, a mogą wręcz otwierać wcześniej niewidoczne dla nas furtki.
cdn.
z:
Przemyślenia cz. 3
P.S. Może za bardzo chaotycznie, ale kiedy w mojej głowie pojawi się jakaś myśl, którą warto według mnie wtrącić, nie mogę sobie darować, kosztem odbiegania od głównego wątku ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz